poniedziałek, 18 grudnia 2017

Połonina Wetlińska

Powoli zbliża się koniec roku, a był to ciekawy rok, tak wiele się wydarzyło w tym czasie, miałem wiele niesamowitych podróży, choć wisienką na torcie będzie jeszcze ta na samo zakończenie roku, na którą chyba najbardziej czekam. Nigdy nawet sobie nie wyobrażałem, ile może mnie spotkać rzeczy w przeciągu dwunastu miesięcy, jak bardzo marzenia mogą się spełniać, jak życie zaskakiwać, ale też jak różne decyzje męczyć. Zacząłem doceniać to co mam, szczęście które dla każdego jest czymś innym, a ono do mnie potrafi się uśmiechnąć tak, że aż kolana miękną. Wczorajszy wschód słońca na Połoninie Wetlińskiej był dla nas bardzo udanym wschodem, po raz pierwszy jak tutaj byłem nie wiał wiatr, który w zimie nie ułatwia podziwiania tego zjawiska, jakim jest wschód oraz potrafi uprzykrzyć moment fotografowania. Z łatwością oddałem się tym ciepłym promieniom, czerpiąc energię, patrząc jak dodają uroku pięknemu krajobrazowi, myśląc jednocześnie o wszystkim, ciesząc się wszystkim, wierząc we wszystko.
















piątek, 10 listopada 2017

Pieniny we mgle

Jakiś czas temu uwierzyłem w to, że gdy dam życiu coś od siebie, to los odda mi tego choć część. Zacząłem zmieniać nastawienie, zająłem się sobą, pasją, poprawą kondycji, po pół roku czuję że to ma sens i że na marzenia nigdy nie jest za późno, bo chcę je spełniać konsekwentnie. Spotkałem na swej drodze kilka osób, które miały na mnie duży wpływ, ludzie mają na ludzi zawsze wpływ. Dzięki temu wszystkiemu dziś wiem co jest dla mnie dobre i kto ma szczere intencje. Życie potrafi zaskakiwać, teraz nauczyłem się doceniać niespodzianki od losu oraz dostrzegać w tym szczęście, w tych wszystkich wschodach słońca, kilkugodzinnych wędrówkach, czy też codziennych rozmowach, szczerym spojrzeniu i uśmiechu bliskich. Przede wszystkim troszkę zwolniłem, wystarczy że życie samo w sobie pędzi, a czasu nie da się zatrzymać, dlatego ciągle powtarzam sobie "carpe diem".
Stoję dziś na rozstaju ścieżek, szkoda że na najważniejszych skrzyżowaniach nie ma drogowskazów, przetartych szlaków, kogoś kto szedł już tą drogą i powiedziałby nie idź tędy, albo przeciwnie, idź bo warto. Stoję, patrzę w niebo i analizuję swoją pozycję.
Ostatni weekend był pienińskim weekendem, rozpoczętym od pięknego wschodu słońca w miejscu jak dla mnie oraz dla kilku osób przynajmniej wyjątkowym. To dodaje sił, pozwala poczuć się wolnym, uspokaja jak słowa otuchy. Po takim poranku, aż chce się dalej iść.

























piątek, 27 października 2017

I znów te jesienne Bieszczady

Tego roku chciałem złapać kontrastową jesień, a w szczególności tą w Bieszczadach. Ucieka ten czas bardzo szybko i w sumie zdążyłem tylko na trzy jesienne wyjazdy, zanim jeszcze liście tworzyły na drzewach piękną paletę kolorów, a może aż trzy, bo te moje wypady dostarczyły mi wielu wrażeń. W dniu powrotu z Karkonoszy, Krzysio zbierał się w Bieszczady, a ja niewyspany, cały dzień zastanawiałem się czy dam radę pojechać z nim. Ale chyba już mnie znacie i wiecie, że ja takich okazji nie przepuszczam łatwo, nawet jeśli miałbym potem schodzić z połoniny na śpiąco. Po wschodzie słońca, w piękne przedpołudnie udało się również spotkać z Bartkiem, który w Bieszczadach był akurat po plenerze z parką i tak jakoś miło spędziliśmy czas razem w drodze na Sine Wiry. To był owocny w zdjęcia tydzień, kilometry w górach, dwa wschody słońca, wspaniałe widoki, przyroda, przestrzeń. Tego mi trzeba było, lecz ciągle jeszcze czuję niedosyt, jeszcze gdzieś bym wyskoczył, lecz pogoda za oknem sprzyja jedynie obróbce zdjęć i wspominaniu tych niezwykłych chwil, na to też jest potrzebny czas.

Na Połoninie Caryńskiej
Krzysztof podczas nadawania mocy aparacikowi, aby robił ładne zdjęcia


























W rezerwacie przyrody Sine Wiry